Film: Wielki Liberace
Steven Soderbergh ani przez chwilę nie sili się na urozmaicenie fabuły. Scenariusz wygląda jak tekst przekopiowany z podręcznika dla początkujących filmowców. Cały wysiłek został włożony w pokazanie przepychu świata, w jakim żył Liberace. Stąd też scenografia, kostiumy i charakteryzacja są zachwycające. Ekran cały czas błyszczy od złoceń, lśniących materiałów i błyszczących makijaży. Soderbergh jest też chwilami bardzo ironiczny, czego najlepszym przykładem jest postać grana przez Roba Lowe'a. Momentami reżyser próbuje też bawić się zdjęciami. Z jednej strony jest to dobry zabieg, ponieważ poprawia odbiór emocjonalny dzieła. Z drugiej – wtedy jeszcze wyraźniej dają się we znaki braki scenariuszowe.
Wielkim plusem filmu jest znakomita kreacja Michaela Douglasa. Przebojem zawładnął przestrzeń ekranową, stając się żywym ucieleśnieniem arogancji i słabości zrodzonych z rozgłosu, na którego udźwignięcie nikt nie jest wystarczająco silny psychicznie. Dobiegający siedemdziesiątki Douglas zagrał jedną ze swoich najlepszych ról w całej karierze. Od czasu "Upadku" żadna jego kreacja nie zrobiła tak olbrzymiego wrażenia. Szkoda, że nie będzie mógł walczyć o Oscara. Kto wie, być może nie tylko na nominacji by się skończyło.